W przytulisku pod Poznaniem odkryłyśmy oprócz małego, czarnego podpalanego, pinczerkowatego pieska. Z uwagi na to, jak bardzo chciał wyjść z kojca, jak bardzo chciał do ludzi – jakie wysiłki czynił – nazwaliśmy go Gigant.
Nie jest stary – na oko może 2-3 lata. Gęsta sierść, nie jest też chudy. Może zaginął, ale może też być, że to kolejny porzucony mały piesek.
Gigant chętnie i z apetytem zjadł jedzonko, chętnie też dał się wpakować w szelki i wyszedł z kojca. Ładnie szedł na smyczy w stronę wyjścia z przytuliska. Niestety powrót był dla niego koszmarem. Stawał, chwytał smycz łapkami, błagał wzrokiem. Musiałam wziąć go na ręce i zanieść do kojca.
Gdy już został sam – bo kolej była na inne zwierzaki – stał na środku kojca, trząsł się jak osika i cichutko płakał – nie szczekał, nie piszczał, tylko płakał.
Wsuniętą na pożegnanie rękę przyciągał do siebie i trzymał przytuloną do pysia.
Gdy odchodziłyśmy, odprowadzał nas jego cichy płacz. Nadal go słyszę.
Nie mogę spokojnie pisać. Gigant potrzebuje pomocy, domu choćby tymczasowego.
Co robić. On tak się garnie, żeby stamtąd wyjść, na wolność, do człowieka – że boję się, żeby ktoś go nie wypuścił – a tam taka ruchliwa ulica – zginie maluch.
Czy nikt nie szuka super łagodnego psiaka.
Na ręce brany, zęby oglądane, przy misce grzebane. Miał w kojcu kość, i też nic.
Pomóżcie proszę szukać mu domu. A może gdzie jest mały kawałek kącika w sercu i w domu – dla małego Giganta.
Gigant prosi o pomoc – chce wyjść!!!