Mamba została prymitywnie podrzucona pod gabinet znajomego weterynarza. Późnym wieczorem, kiedy już właściwie skończył pracę i siedział sam, zadzwonił domofon, potem usłyszał szczęk furtki, no i zdziwił się, bo do gabinetu nikt nie wszedł. Za chwilę za to zajrzała właścicielka posesji, mówiąc, że jakiś kot w czerwonej obróżce kręci się po ogrodzie i głośno miauczy. Doszli jednak do wniosku, że to kot sąsiadów z naprzeciwka, który czasami ich odwiedza.
No cóż, następnego dnia okazało się, że kot sąsiada jest w domu, natomiast ten z ogródka całą noc nie ruszył się z posesji i ani na chwilę nie przestawał rozdzierająco miauczeć.
Rano biedactwo w czerwonej obróżce tkwiło nadal koło furtki i nadal rozpaczliwie miauczało dość już zdartym głosikiem. Zabrana do gabinetu kocina rzuciła się skwapliwie do miseczki z chrupkami, widać nic sobie w nocy do jedzenia nie zdobyła.
Okazała się młodziutką, roczną koteczką, wysterylizowaną (ma charakterystyczną bliznę na brzuszku). Jest bardzo zadbana, ma piękne, lśniące, króciutkie futerko. Ktoś musiał o nią dbać – pytanie, dlaczego postanowił przestać… Litościwy to musiał być człowiek i o miękkim sercu, bo zamiast po prostu wyrzucić kota na ulicę, zadał sobie tak wiele trudu i zawiózł kota pod upatrzony gabinet weterynaryjny, przecież tam na pewno troskliwie się kotem zajmą…:(((
Kotka przebywa teraz w domu tymczasowym i czeka na nowy dom, na kogoś, kto ja pokocha już na zawsze!!!